Dzień trzeci, czyli Problemy społeczne

Data:

Wczoraj już Kinoteka nie miała problemów z wejściówkami, wszystko poszło sprawnie. Można było obejrzeć 2 filmy o tematyce społecznej - "Narzeczony dla Yasminy" i "Bullying".

Bohaterką pierwszego była tytułowa Yasmina, marokańska muzułmanka, która aby móc pozostać w Hiszpanii i studiować, musi wyjść za mąż. Jej chłopak wystawia ją do wiatru tuż przed ślubem. Yasmina jest zdeterminowana, postanawia zawrzeć małżeństwo fikcyjne, szuka więc mężczyzny, który za paręset euro zostanie jej mężem. Pomagają jej w tym przyjaciele-współpracownicy ze stowarzyszenia zajmującego się imigrantami. To oni są jej oparciem, kiedy ojciec wyrzuca ją z domu, bo nie podoba mu się jej narzeczony (ten, który ją wystawił). Yasmina jest co prawda wierząca i modli się w tradycyjnym ubraniu, nie nosi go jednak na co dzień i nie afiszuje się ze swoją wiarą. Jest radosna, sympatyczna i zaradna, więc lubiana. Taka dziewczyna mogłaby znaleźć mężczyznę za darmo, ale nie ma przecież na to czasu.

Film jest obrazem życia Yasminy i jej problemów jako imigrantki. Kamera dosłownie podąża za nią i obserwuje jej poczynania. Yasmina w pracy, Yasmina w domu, Yasmina ze znajomymi. Kolejni kandydaci na narzeczonych (wcale nie jest ich dużo). Widzimy miasteczko (albo to jakieś niewielkie miasteczko, albo przedmieścia dużego - nazwa nie pada), malowniczo kolorowe, z wąskimi uliczkami, barwnymi fasadami domów, z targiem warzywnym. W tle piękna, zmysłowa arabska (marokańska?) muzyka. Śmiejemy się z humoru sytuacyjnego (pojawia się nawet polska imigrantka, która nie lubi imigrantów), dobrze się bawimy. Cardona w lekki sposób podaje ciężkie problemy. "Narzeczony dla Yasminy" to przykład, jak można oswajać ludzi z zagadnieniami społecznymi, o których niewiele wiedzą.

"Bullying" z kolei nie ma nic wspólnego z komedią. To film na wskroś przewidywalny - wszyscy wiedzą, co to bullying. Jego ofiarą w UE pada 39% uczniów (!!), najwięcej w Wielkiej Brytanii, ale w Polsce też nie jest to zjawisko marginalne. Wiemy, co oprawcy robią ofiarom, wiemy, co za chwilę się wydarzy na ekranie, a mimo to w jakiś przedziwny sposób siedzimy jak zaczarowani i czekamy. Czekamy, aż Jordi, bohater filmu, coś (cokolwiek!) zrobi. A Jordi robi wiele, tylko niestety nie to, co trzeba, jak większość jemu podobnych dzieciaków.

Jordi ma ok. 16 lat, lubi koszykówkę. Dobrze się uczy, nie sprawia problemów, ale nie jest ani kujonem, ani lizusem. Nie ma powodów, żeby się nad nim znęcać - takich szkolni bandyci lubią najbardziej.

Chłopak nie może liczyć na wsparcie znikąd. Ojciec zmarł 2 miesiące temu. Matka zabrała syna i przeprowadzili się do innego miasta. Wszystko nowe - środowisko, szkoła, koledzy. Ale nie jest dobrze. Matka, w depresji reaktywnej, leczy się, funkcjonuje, pracuje, wywiązuje się ze służbowych obowiązków, ale synem się nie interesuje. Zadaje pytania w stylu "Jak tam w szkole?", ale z góry oczekuje odpowiedzi, że dobrze - i taką dostaje. Wpędza syna w poczucie winy i zmusza go, żeby był dla niej męskim oparciem, ramieniem, do wypłakiwania. Nie chce widzieć, że dzieciak wraca pobity, kompletnie zdołowany, że popada w depresję. Widzi to wredny sąsiad-alkoholik, obcy, spity ochlaptus skupiony na sobie. Chyba tylko pozornie.

Wszyscy w tym filmie, tak jak i na ogół w życiu, udają, że nie widzą, co się dzieje, i za żadne skarby nie chcą o tym nikomu powiedzieć - zaczynając od ofiary, kończąc na oprawcach. Dyrektorka szkoły uważa, że w jej szkole nie ma bullyingu i zamyka usta uczniom, którzy chcieliby o tym mówić. Rodzice mają w nosie, że ich dzieci pastwią się nad kolegą, albo że nad ich dziećmi pastwią się inni uczniowie. Świadkowie milczą. Wszyscy mogą się tłumaczyć, że się boją, tak wygodniej. Ale przecież mają świadomość, że wcześniej czy później i tak się wyda, a wtedy może być za późno - tego się nie boją?

Świetny film, najlepszy o bullyingu, jaki widziałam. Poza tym fenomenalnie zagrany przez dzieciaki. Zwłaszcza Jordi jest absolutnie niesamowity.

PS. Nie wiem, dlaczego tłumaczka słowa "Hey, Savall!" (tak jeden kolega nazwał Jordiego, kierując się zapewne oczywistym skojarzeniem) przetłumaczyła jako "Hej, dzieciaku!"